wtorek, 30 marca 2010

Ćwierćfinał Ligi Mistrzów - zwycięstwo Bayernu w pięknym stylu

Niech żałują ci, którzy nie chcieli lub nie mogli oglądać ćwierćfinałowej potyczki w ramach Ligi Mistrzów pomiędzy Bayernem Monachium a Manchesterem United. Było to widowisko godne najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych na świecie. Widzowie na trybunach i przed telewizorami byli świadkami niezwykle zaciętego i emocjonującego boju, wygranego ostatecznie przez Bayern 2:1, po golu Ivicy Olicia w ostatniej sekundzie gry.

Futbolowi eksperci (z gazet, czasopism, internetu i studia stacji nSport) wieszczyli pewną wygraną gości z Anglii. Dowodzono niskiej jakości bawarskiej defensywy, która w porównaniu z duetem stoperów ManU Rio Ferdinand-Nemanja Vidić, wspartego doświadczonym Garym Nevillem i czołowym lewym obrońcą starego kontynentu Patricem Evrą, wypaść miała blado. Ale to i tak miało nie mieć większego znaczenia, gdyż sam Wayne Rooney typowany był do roli autora przynajmniej hat-tricka. Twierdzono, że obecnie to jeden z trójki najlepszych piłkarzy na świecie - co oznaczać by miało (zgodnie z zasadami logiki), że angielski snajper przebija swymi zdolnościami albo Leo Messiego, albo Cristiano Ronaldo, albo Arjena Robbena. Co więcej, Bawarczycy nie mogli liczyć na występ kontuzjowanego Robbena właśnie, co już definitywnie przekreślało ich szanse.

W 2. minucie gry boisko przyznało rację specjalistom: po fatalnym błędzie Martína Demichelisa w kryciu, Wayne Rooney zdobył ładną bramkę po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Naniego. Argentyński obrońca Bayernu postanowił, zamiast pilnować sprytnego napastnika, przewrócić się i z pozycji leżącej obserwować strzał nie do obrony. Zaczęło się zatem dla Bayernu fatalnie, ale biada temu, kto postawił wówczas krzyżyk na monachijczykach i oczekiwał kolejnych bramek dla gości.

Otóż przez następne 88 minut (+2) to team Louisa van Gaala dominował na placu gry. W bramce ManU uwijał się jak w ukropie Edwin van der Sar, który bardzo długo nie dawał się zaskoczyć. Bayern nacierał z furią - sporo szumu na lewej flance robił powracający do dobrej dyspozycji Franck Ribéry. Dość powiedzieć, że w przeciągu całego spotkania gospodarze oddali 19 strzałów na bramkę Czerwonych Diabłów, a aż 13 z nich było celnych. To całkiem niezły wynik, jak na mecz z "najlepszą obok FC Barcelona drużyną świata", dysponującą "żelazną obroną" i "napastnikiem wygrywającym mecze w pojedynkę".

Tymczasem środek pola przyjezdnych nie istniał. Fatalnie spisywali się zwłaszcza Michael Carrick i Paul Scholes, którzy bili życiowe rekordy w ilości straconych piłek i niecelnych podań. Van Gaal zaskoczył nieco sir Alexa Fergusona ustawieniem w środku pomocy lewego obrońcy/pomocnika Danijela Pranjicia. Chorwat spisywał się więcej niż poprawnie - a na pewno o niebo lepiej od swoich oponentów.

Na osobne słowa uznania zasłużył zastępujący Robbena na prawej stronie Hamit Altıntop. Turek, który w tym sezonie tylko kilka razy rozpoczął spotkanie w wyjściowym składzie, raz po raz kręcił Park Ji-sungiem i Patricem Evrą. Jego akcja z 72. minuty, gdy balansem ciała zwiódł kilku rywali z absolutnego światowego topu, zdumiała nawet fachowców z portalu Bundesblog.

Prowadzenie Manchesteru utrzymywało się aż do 77. minuty. Wówczas przed polem karnym ręką zagrał kapitan przyjezdnych Gary Neville i prowadzący to spotkanie arbiter z Belgii Frank De Bleeckere odgwizdał rzut wolny z ok. 20 metrów. Do piłki podszedł Ribéry: uderzył tuż nad ziemią, futbolówka odbiła się od muru i zaskoczyła bezradnego van der Sara.

Bayern nie poprzestał na wyrównaniu i dążył do strzelenia zwycięskiego gola - świadom, że ManU było tego dnia do pokonania, a bramkowy remis u siebie bynajmniej nie jest korzystnym rezultatem. Tuż przed końcem zawodów wielką szansę miał Mario Gómez, jednak jego uderzenie z bliskiej odległości wyciągnął sobie tylko znanym sposobem wyborny tego dnia van der Sar.

Co się odwlekło, to nie uciekło. W 92. minucie Gómez przeprowadził solową akcję - przebiegł z piłką kilkadziesiąt metrów i niczym czołg chciał wpaść w pole karne. Zatrzymał się jednak na Evrze, który po odebraniu piłki niemieckiemu napastnikowi spanikował i zaraz stracił ją na rzecz nadbiegającego Ivicy Olicia. Chorwat ośmieszył pogubionych przeciwników, położył bramkarza na ziemi i pewnie trafił na 2:1. Warto to obejrzeć choćby dla nietypowego komentarza spikera:


To zasłużony rezultat, po jednym z najlepszych w wykonaniu Bayernu meczów w tym sezonie. Oddajmy jednak nieco sprawiedliwości przyjezdnym - także oni mieli swoje szanse (poprzeczka Vidicia czy doskonała okazja zmarnowana przez Rooneya). Ale tego dnia byli zespołem słabszym. A co dla nich najgorsze, stracili swojego najlepszego piłkarza, który z powodu urazu (nabawił się go przy bramkowej akcji w ostatniej minucie) najprawdopodobniej nie zagra w rewanżu. A rewanż zapowiada się fantastycznie. Odbędzie się za tydzień w środę.

1. mecz ćwierćfinału Ligi Mistrzów:
Bayern Monachium - Manchester United 2:1
Ribéry 77, Olić 90 - Rooney 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz