Podobnie jak pierwsze spotkanie, tak i rewanż zaczął się dla Bayernu katastrofalnie. ManU już w 3. minucie objął prowadzenie i cały plan Louisa van Gaala (zapewne bronienie wyniku 0:0) wziął w łeb. Cudem ozdrowiały Wayne Rooney (miał pauzować 3 tygodnie, a zagrał już po 7 dniach) odegrał z pierwszej piłki do Darrona Gibsona, a ten oddał zaskakujący strzał i zasłonięty Hans-Jörg Butt spóźnił się z interwencją.
Goście z południowych Niemiec jeszcze się nie otrząsnęli po tym błyskawicznym ciosie, a już było 2:0. Ekwadorski prawoskrzydłowy Antonio Valencia ośmieszył Holgera Badstubera, kilkukrotnie nabierając go na zwody i dośrodkowując w pole bramkowe. Tam stał niepilnowany Nani i efektownym strzałem piętą dopełnił formalności.
Była 7. minuta gry i Bayern leżał na deskach. Przez następne pół godziny gry zawodnicy z Monachium nie zrobili nic, by zagrozić bramce Edwina van der Sara. Komentatorzy przywoływali mecz sprzed trzech lat, gdy ManU pokonało u siebie AS Rzym 7:1 w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Ich słowa zbliżyły się do rzeczywistości w 41. minucie. Szalejący na prawej flance Valencia po raz kolejny ośmieszył Badstubera i po przerzuceniu nad nim piłki posłał celne podanie na 16. metr. Tam nadbiegał wyśmienity tego dnia Nani i atomowym strzałem pod poprzeczkę podwyższył rezultat na 3:0.
Bawarczycy przez 40 minut nie pokazali kompletnie nic, oddając pole gospodarzom i czekając na najniższy wymiar kary. Blamaż wisiał w powietrzu i nagle... padł gol z niczego dla Niemców. Podanie Bastiana Schweinsteigera przedłużył głową Thomas Müller (jedyne jego udane zagranie tego dnia), a w polu karnym ManU przejął ją Ivica Olić, który sobie znanym sposobem przepchnął Michaela Carricka i z bardzo ostrego kąta pokonał bramkarza. To wybitnie niekorzystnie wpłynęło na podopiecznych sir Alexa Fergusona - od tej chwili aż do ostatniego gwizdka dominował już tylko Bayern Monachium.
Jeszcze przed przerwą świetny strzał (rajd + zejście do środka) oddał Arjen Robben, lecz na wysokości zadania stanął van der Sar. W drugiej odsłonie goście coraz bardziej naciskali. W 50. minucie miało miejsce brzemienne w skutkach zdarzenie: włoski arbiter Nicola Rizzoli pokazał drugą żółtą kartkę znakomicie dysponowanemu 19-letniemu prawemu obrońcy z Brazylii Rafaelowi. ManU musiał grać w dziesiątkę i nie sprostał temu zadaniu.
Bawarczycy natychmiast zwietrzyli zapach padliny unoszący się w "Teatrze Marzeń" i zupełnie zdominowali gospodarzy. Swoje sytuacje mieli Franck Ribéry i Mario Gómez, bramką pachniało od początku drugiej odsłony. Tak stłamszonych Czerwonych Diabłów nie ogląda się często - a już na własnym obiekcie to prawie nigdy. I wreszcie nadeszła 74. minuta.
Niepozorny rzut rożny z lewej strony wykonywał Ribéry. Ku zdziwieniu wszystkich nie próbował szukać rosłych Gómeza czy van Buytena, lecz wypatrzył stojącego bez opieki na 16. metrze Arjena Robbena. Holender złożył się do niesamowitego woleja - piłka zatoczyła piękny łuk i wpadła tuż przy słupku bramki van der Sara. Plebiscyt na bramkę sezonu w Lidze Mistrzów został chyba rozstrzygnięty. Nie chodzi tylko o sam strzał, w którym idealne było wszystko; stawka meczu i klasa rywala jeszcze dodają temu zdarzeniu wielkości.
Oto wspomniane trafienie, wraz z nieocenionym komentarzem red. Sergiusza Ryczela, którego redakcja portalu Bundesblog niezwykle admiruje (bez cienia ironii):
70 tysięcy fanów ManU przeżyło szok. Mieli Bayern na deskach, awans był już przesądzony. Tymczasem gol z niczego Olicia i spektakularny wolej Robbena załatwiły ich na amen. Przez resztę meczu Manchester nie miał już cienia sytuacji, ba, miał wielkie trudności z odebraniem piłki ambitnym Bawarczykom. Ambicją, wolą walki, potwornie mocną psychiką i szczyptą geniuszu zapewnił sobie Bayern Monachium pierwszy półfinał Ligi Mistrzów od 2001 roku. Wtedy doszedł do finału i wygrał w nim z Walencją CF w karnych.
Jak będzie teraz? W 1/2 finału na Bawarczyków czeka francuski Olympique Lyon. Pierwszy mecz za dwa tygodnie, 21 kwietnia w Monachium. Rewanż po sześciu dniach. Drugiego finalistę wyłoni starcie Interu Mediolan z FC Barcelona. Ani jeden angielski klub nie przebrnął spotkań ćwierćfinałowych, co zdarzyło się po raz pierwszy od 7 sezonów.
Osobną sprawą jest pomeczowe zhańbienie dwóch wielkich nazwisk światowego futbolu. Najpierw w studiu stacji nSport wściekły na znienawidzonych Bawarczyków Zbigniew Boniek stwierdził, że zasada premiowania bramek na wyjeździe jest bez sensu, bo Bayern nie jest lepszą drużyną, a awansował. I ma słabą obronę. Ale samego siebie przeszedł trener ManU, wspomniany już "sir" Ferguson. Otóż za porażkę obwinił on sędziego, który wyrzucił mu z boiska piłkarza, w dodatku "niedoświadczonego". Ponoć wlepienie mu kartki wymusili na arbitrze przyjezdni, jak to "typowi Niemcy" ("typical Germans") mają w zwyczaju. Na koniec dodał, że awansowała drużyna słabsza, bo to jego zespół zagrał koncertowo.
Tylko skąd dominacja Bayernu przez 85 minut pierwszego meczu i 50 drugiego? Żuj, stary durniu, swoje gumy i nie szargaj sobie opinii. Na Bundesblogu jesteś skończony.
2. mecz ćwierćfinału Ligi Mistrzów:
Manchester United - Bayern Monachium 3:2 (1:2)
Gibson 3, Nani 7 i 41 - Olić 43, Robben 74
PÓŁFINAŁ LIGI MISTRZÓW:
Bayern Monachium - Olympique Lyon
AS Rzym??? proszę Cię, fajnie piszesz ale masz nieprawdopodobną głupią zdolność spolszczania oryginalnych nazw klubów :-P także tych z Bundesligi Fryburg, AS Rzym etc. to nazwy miast, nie drużyn piłkarskich ;) ale ogólnie spoko piszesz pozdro
OdpowiedzUsuńalbo Walencja CF??? co to za twór? Valencia CF pozdro trocky
OdpowiedzUsuńAlbo Mikołaj Kopernik! Przecież to Nicolaus Copernicus, ewentualnie Nicklas Koopernickhaufsteiger.
OdpowiedzUsuńTo taki mój eksperyment. Poza tym wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. W Niemczech tłumaczą wszystko - tam jest AS Rom, AC Mailand, AC Turin itp. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńwiem wiem z tymi Niemcami, jak Bayern grał z Fiorentiną to oni to tłumaczyli AC Florenz! matko święta :/
OdpowiedzUsuńswoją drogą zapraszam do siebie czasem ;)
www.footballtrocky.blox.pl
trocky
A czasem odwiedzam!
OdpowiedzUsuń